Kolejne 50 km pokonujemy trochę na piechotę, trochę autem. Korzystamy z jeszcze jednego zaproszenia na herbatkę. Tym razem domek naszego gospodarza jest zadbany – w środku ściany pobielone, w oknach firanki, czyściutko. Zostajemy ugoszczeni kefirem, ryżem smażonym z makaronem i tutejszym tradycyjnym napitkiem – słyszałam o nim od wielu ludzi na pokazach slajdów i bałam się, że prędzej czy później nas dopadnie. Jest to herbata z mlekiem, masłem i solą – paskudztwo straszne. Naprawdę staram się próbować wszystkiego, czym nas częstują i zazwyczaj wszystko, co wygląda obrzydliwie mi smakuje, ale tej herbatki przełknąć nie mogę.
Wieczorem mijamy ostatnią wioskę na trasie – do głównej drogi Chorog-Murgab, czyli słynnej Pamir Highway zostało nam ok.110 km. Mamy nadzieję, że jutro napotkamy jakiegoś jeepa z turystami, którzy nas podwiozą – inne maszyny tu raczej nie jeżdżą. Tymczasem znajdujemy przeurocze miejsce na nocleg wysoko w górach. Mamy piękny widok na dolinę i afgańskie góry, z tyłu widać nawet 7-tysięczne szczyty Pakistanu. Obok naszego rozbitego na pięknej polance namiotu szemrze strumyk. Ależ wspaniale będzie się tu spało.
Ostatnie 110 km do „właściwej” Pamir Highway pokonaliśmy w dwa dni. Po uroczym noclegu w górach (nie spało się tak wspaniale, bo zbocze było dość strome i cały czas zjeżdżaliśmy) przemaszerowaliśmy jakieś 10 km zanim lokalsi zgodzili się nas podwieźć ok. 60 km – komandir czekpointa w górach jechał właśnie przejąć zmianę i wiózł że sobą paru tutejszych pasterzy. Towarzystwo poruszało się zabytkowym UAZem, który odpalało się na korbkę po każdym postoju. A stawaliśmy często, bo ciągle trzeba było chłodzić nasz wehikuł wodą że strumieni. „Wioska” Chorgusz, do której zmierzaliśmy leży tuż przed przełęczą o tej samej nazwie (4200 m npm.) i składa się z dwóch budynków – posterunku policji i lepianki, w której współcześni nomadowie mieszkają latem (na zimę przenoszą się do doliny). Po drodze zaprzyjaźniliśmy się z kierowcą na tyle, że zostaliśmy zaproszeni na małą imprezkę – gorąca lepioszka, zsiadłe mleko, domowe masło i ciepła wódeczka. Jakoś podołaliśmy. Gospodarze (Ciekawostka: nasz gospodarz ma trzy żony i 32 dzieci 😉 koniecznie chcieli nas zatrzymać na noc, ale my postanowiliśmy iść dalej – resztę trasy mieliśmy pokonać już pieszo. Cały dzień tą drogą przejechały 4 auta. Raczej trudno łapie się w takich warunkach stopa. Szliśmy jeszcze 8 godzin zanim znaleźliśmy dogodne miejsce na nocleg. Dogodne znaczy – w miarę płaskie i w pobliżu wody. Po przekroczeniu przełęczy okazało się, że wszystkie (liczne) strumienie zostały po drugiej stronie i mieliśmy spory problem. W końcu udało się znaleźć jakąś zapyziałą rzeczkę – dobrze, że mieliśmy że sobą tabletki oczyszczające wodę. Zmęczeni szybko przygotowaliśmy coś do jedzenia i natychmiast zasnęliśmy. W planach była pobudka o 5 rano (zwykle o tej godzinie wstajemy w podróży), ale byliśmy tak wykończeni, że zwlekliśmy się dopiero o 7. Pieszkom pokonaliśmy jeszcze jakieś 10 km kiedy nadjechał jeep – 6 bankierów jechało w delegację do Murgaba i zgodzili się nas podwieźć do głównej drogi, czyli kolejne 10 km. Bankierzy chcieli, żebyśmy jechali z nimi dalej, ale my mieliśmy inne plany – chcieliśmy zrobić sobie 2-dniowy trekking – w okolicy są piękne jeziora i gejzer, które chcieliśmy zobaczyć. Była to dobra decyzja, bo takich widoków to jeszcze w życiu nie widzieliśmy. Bezkresny płaskowyż, błękitna woda jezior, białe połacie soli, bajkowe chmury – wrażenia nie do opisania. Widoki były naprawdę wspaniałe, ale znów mieliśmy problem z wodą – nigdzie nie mogliśmy jej znaleźć. Poza tym odległości w Pamirze są naprawdę duże – znów wędrowaliśmy cały dzień bez wytchnienia w piekącym słońcu i przy silnym wietrze. Poobcierane stopy, pęcherze na palcach, spalone słońcem twarze i usta – dostaliśmy porządnie w kość. Szliśmy i szliśmy, ale gejzera nie znaleźliśmy. Na szczęście wieczorem udało nam się dojść do rzeki Aliczur – głównej rzeki w dolinie. Wygląda jak rzeka nizinna – z daleka wydaje się płynąć spokojnie i leniwie sobie meandruje. Z bliska widać jednak, że płynie bardzo szybko – fajna byłaby tam zabawa na kajakach. Niestety, o tej porze roku woda jest błotnista – w górach topnieją śniegi, jest dużo wody, która zabiera po drodze piach. Poza tym – w pobliżu dużo pastwisk. Znów trzeba było kombinować – w ruch poszły worki nieprzemakalne (dobrze sprawdzają się też jako pojemniki na wodę) i tabletki odkażające. Spaliśmy razem z kolonią świstaków – bardzo śmieszne stworzenia i pełno ich w Pamirze. Ja jednak nazwałabym je raczej gwizdakami – taki właśnie dźwięk wydają. Na szczęście w nocy spały i nas nie budziły. Zresztą, byliśmy tak zmęczeni, że pewnie i tak nic byśmy nie słyszeli, nawet gdyby gwizdały nam przy namiocie przez całą noc.
Cześć, gdzie dokładnie byliście na tym dwudnuiwym trekkingu?
Piotrek,
Wystartowalismy z Khargush, wiocha przy granicy z Afganistanem na drodze do M41 o(czyli golwnej pamir highway). Jak wejdziesz na stronka z wpisami z Tajikistanu: http://nastopach.pl/category/rtw/tadzykistan/
to tam jest mapka, na zielono zaznaczone to co przeszlismy 🙂
Pzdr
Kuba